Czasem tak jest, że coś leży i leży, i leży. Aż mnie najdzie i muszę. Natychmiast. Już.
Tak było z fliseliną rozpuszczalną w wodzie. Leżała biedaczka od roku. Raz pomyliłam ją ze zwykła fliseliną i nie mogłam dojść, dlaczego to cholerstwo się nie przykleja! Na szczęście rozum mi wrócił zanim zmarnowałam mój skarb.
Wczoraj mnie olśniło nagle i niespodziewanie. I wymyśliłam sobie portrety. Po pierwszej próbie – nawet udanej, ale technicznie niedoskonałej, dziś mam sześć portrecików (Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest całkiem przypadkowe) :
Małe zbliżenie:
I jeszcze jedno:
Portrety “rysowane” nicią zawsze bardzo mi się podobały. Lubię też tego typu oszczędny, trochę graficzny artquilt.
Mojej kolekcji brakuje jeszcze lamówek. Jeszcze się waham, czy połączyć je w całość, czy jednak zostawić jako zestaw. Każdy ma rozmiar 10×7,5 cala. Pikowałam (rysowałam?) nićmi Gutermann, wkład bawełniany. Podkolorowałam tuszem w kredce.
Nosi mnie dalej, więc będę jeszcze dziś szyła. Mam nastrój do ekperymentów!
Update z godz. 20.30 : skończyłam! zmieniłam zdjęcie na początku wpisu. Jak widzicie zdecydowałam się na połączenie sześciu portrecików w jedną całość. Tak wyglądały przed zszyciem:
Pozdrawiam
Ela
Fajny pomysł, a całość wygląda kapitalnie. Taka nieoczywista praca.
Dziękuję bardzo
Ale świetne! Gratuluję pomysłu Elu 🙂
Bardzo dziękuję