Naturalne barwienie to temat bliski mi od dawna. Kilka lat temu z powodzeniem zajmowałam się farbowaniem wełny za pomocą naturalnych barwników. Była to wełna samodzielnie przeze mnie przędzona. Z wełną jest łatwiej – włókna zwierzęce (takie jak wełna i jedwab) chętniej łączą się z barwnikami. Włókna roślinne (len i bawełna) są trudniejsze w obróbce. Co nie znaczy, że się nie da. Tegoroczne upalne lato upłynęło mi (częściowo) na eksperymentach barwierskich.

Najważniejszym dokonaniem w tej dziedzinie było farbowanie indygo. Dłuższy czas szukałam szkoleń, warsztatów, gdzie mogłabym nauczyć się tego procesu. Nie udało mi się – albo daleko, albo bardzo drogo – zawsze jakieś albo. W Birmingham udało mi się kupić zestaw do farbowania indygo: barwnik (częściowo zredukowany) i chemię. Pomyślałam sobie, że to nie może być AŻ takie trudne. Poczytałam,  co tylko mogłam: od starych notatek i książki z lat siedemdziesiątych z jakimiś przedpotopowymi procedurami . Między innymi  należało zebrać ileś tam litrów moczu dziecka i tegoż używać do procedury farbiarskiej. Aż po informacje w internetach (tu problem, bo wszystko nie po polsku, a najtrudniejsze do przetłumaczenia są nazwy związków chemicznych (wychodzi mało precyzyjnie)  Moje przygotowania były tak skrupulatne, gdyż indygo nie jest barwnikiem rozpuszczalnym w wodzie i procedura barwienia nim jest bardziej skomplikowana niż np. farbowanie niedojrzałymi owocami orzecha włoskiego, czy różnymi roślinami barwierskimi z pól i ogrodu.  Chyba troszkę onieśmielała mnie też cała historyczna otoczka używania tego barwnika: od Piktów malujących nim twarze na niebiesko (żeby wystraszyć Rzymian), po przez wojny o uprawę urzetu w Europie po odkryciu drogi do Indii. Krótko mówiąc – naczytałam się aż za dużo 🙂

Oczywiście do farbowania potrzebna jest Siostra 🙂 #jazsiostrą to już nasza tradycja. Z wiedzą o procedurach, z zakupionymi “ingrediencjami”przystąpiłyśmy do działania. Pomimo moich obaw (“ryzykujemy 9 funtów i jedno popołudnie”) udało się! Ta magia działa!

20180827 123005

Dlaczego magia? Z kociołka wyciąga się szmatę zielonkawo-żółtą, która pod wpływem powietrza (utleniania) uzyskuje piękny niebieski kolor. Wzorki na szmatach, te wszystkie białe ciapki, uzyskuje się przez przemyślne wiązanie, motanie i zaginanie, czyli technikę shibori. Najpiękniejsze wzorki udały się Karolinie na jednej z jej  szmat:20180827 123449

W sumie ufarbowałyśmy siedem metrów  tkaniny! Jak szaleć, to szaleć!

O dziwo, nie mam typowych objawów nabożnego chowania na lepsze projekty: zaraz zabrałam się za ciachanie tych szmat. Pierwszy kawałek poszedł na okładkę mojego notesu:

20180830 131050

 

Notes jest zapełniony w połowie, ale okładka już swoje przeżyła. A przecież z powodu ważki na okładce wybrałam ten notes (oraz kropek zamiast linii, czy kratek) Dlatego ważka wylądowała na mojej wersji okładki. Przeniosłam ją na flizelinę rozpuszczalną  w wodzie i wypikowałam z wolnej ręki.20180830 131112

 

Ten notes jest bardzo ważny, sami zobaczcie jaki ma tytuł:20180830 141047

Na koniec pokaże Wam szmaty farbowane jeszcze w lipcu zielonymi orzechami włoskimi:

20180730 141932

Wiecie co jest w nich najfajniejsze? Pachną jak krem orzechowy w torcie 🙂

Tkaniny farbowane naturalnie przejmują nie tylko kolor, ale i zapach roślin barwierskich. Jest on bardzo dyskretny, ledwo wyczuwalny, ale jest 🙂 Indygowe szmaty pachną leciutko ziołowo, żadnych tortów.

Pozdrawiam jeszcze sierpniowo
Ela

Podobne wpisy

2 komentarze

  1. ach, jak ja podziwiam te twoje farbiarskie wyczyny. trochę się czasem farbami do tkanin bawię, ale naturalne barwniki są jeszcze przede mną. to takie marzenie na kiedyś, naturalna tkanina, własnoręczne naturalne farbowanie, a potem szycie. tak od a do z. pięknie to wyszło, a z indygo czego nie uszyjesz, będzie cudowne, po prostu nie może być inne.

Możliwość komentowania została wyłączona.