Dziś relacja na gorąco. Tak zwany “z dziś” 😉

W ramach przygotowań do wystawy naszego trio spotkałam się z Dorotą, aby omówić szczegóły i przygotować się do wieszania prac. Oczywiście nie był to jedyny cel naszego spotkania.
Co bulgotało w naszych kociołkach?
Miałyśmy od dawna plan na spotkanie się i farbowanie tkanin naturalnymi barwnikami. Na dziś wybrałyśmy marzannę i łupiny cebuli. Dodatkowo zrobiłyśmy jedno wybarwienie z drewna kampeszowego.

Z cebulą wszystko wydaje się proste. Łupiny zbierane od dłuższego czasu już czekały na użycie. Każdy barwił jajka wielkanocne w łupinach cebuli. Spodziewamy kolor – brązowy. Tymczasem z gara wyszły nam kolory beżowe, w zależności od dodatków lekko tylko brązowe.
Marzanna dała odcienie różu, co było dla mnie zdziwieniem, bo kiedyś farbowałam marzanną wełnę i uzyskiwałam odcienie raczej marchewkowe.

Do gara wrzuciłyśmy tez też kawałek farbowany wcześniej indygo (ciemnoniebieski w środku – na zdjęciu powyżej). Jego odcień zmienił się bardzo subtelnie w kierunku fioletu.
Na koniec namoczyłyśmy drewno kampeszowe. Nie spodziewałyśmy się wielkiego sukcesu, bo należałoby je moczyć uprzednio przez całą noc. Z dodatkiem ałunu uzyskałyśmy kolor lawendy. Barwnik kampeszowy silnie się utlenia. Po wyjęciu z gara, w kontakcie z powietrzem, tkanina bardzo zmienia kolor.
Co ciekawe po kilku godzinach tkaniny nadal zmieniają kolor. Czary kociołkowe. A serio – barwniki naturalne działają inaczej niż chemiczne. Reakcje najwyraźniej nie kończą się po wyjęciu z gara. Na ocenę rzeczywistych odcieni warto poczekać do jutra. Z pewnością są bardziej pastelowe niż w przypadku farbowania chemicznego. Mają jednak swój niepowtarzalny urok. Już szykujemy się z Dorotą na wiosnę – będziemy zbierać materiał barwierski i warzyć w kociołku niezłą zupkę.

